Inaczej niż zwykle - piszę nie o obrazkach (które wkrótce znowu się zaczną tu pojawiać) ale o książce.
Nie lubię kryminałów. Był taki moment w moim życiu, że się nimi zaczytywałem, klasykę gatunku wręcz pochłaniałem i odegrała ona dużą rolę w kształtowaniu mojego stosunku do literatury. Ale w pewnym momencie ten typ opowieści przestał mnie pociągać a stopniowo zaczął wręcz nudzić.
Nie lubię również dziennikarzy-bohaterów literackich, szczególnie dziennikarzy śledczych. Po części dlatego, że w Polsce mieliśmy sporo głośnych przykładów na to, że ta grupa żyje w dużej mierze z tego, co im podsuną służby specjalne, żeby cudzymi (dziennikarskimi) rękami skrzywdzić upatrzoną osobę... a wykonawcy takiej roboty, czyli dziennikarze śledczy wiedzą o tym i mimo to realizują zadanie, bo jedna wierszówka znaczy dla nich więcej niż czyjeś zrujnowane życie. Poza tym na moich oczach zawód dziennikarza śledczego zszedł na psy, za to samozadowolenie co bardziej znanych jego uprawiaczy urosło ponad wszelkie granice. Stąd nie umiem wykrzesać w sobie sympatii do bohatera książki, który się tym zajmuje - zawsze podejrzewam kogoś takiego o podstęp.
Poznałem też kilku policjantów i byłych policjantów - wiem, że nawet jeśli ze szczerego serca wykonają rzetelnie swoją pracę, to i tak złapanego przestępcę od kary dzieli przepaść, za to świadków absolutnie nic nie chroni.
Poza tym patrzę od lat na nasze życie publiczne, na moralistów-polityków itd. "obrońców wartości" i widzę, że im który z nich głośniej wrzeszczy o wartościach - tym głębiej ma je w ..., do tego stopnia, że nie potrafi zachować się przyzwoicie nawet wtedy, gdy nie ma innego wyjścia.
Cóż, doświadczenie napełnia cynizmem...
W tej sytuacji pozostaje dla mnie samego największą tajemnicą, dlaczego "Cień gejszy" sprawił mi przyjemność. Może dlatego, że tę historię dobrze się czyta. Może dlatego, że przy moim braku sympatii do zawodu głównego bohatera dzielę z nim (i z Autorką) upodobanie do japońskiej sztuki. Skoro mam coś wspólnego z Emilem Żądło - jakoś znoszę jego obecność.
Magia i wyrafinowanie kultury Kraju Kwitnącej Wiśni co chwilę pojawia się w tej historii. Nie daje spokoju bohaterom, nie pozwala im się wycofać. A bohaterowie są bardzo różni: jak to bywa w życiu - czasem denerwujący, czasem budzący współczucie, a czasem - obrzydzenie... Ta różnorodność i wyrazistość charakterów pozwala docenić chwilę, gdy pojawi się bohater sympatyczny.
Historia na pozór wygląda dość banalnie: dziennikarz Emil Żądło dowiaduje się, że ktoś używa jego nazwiska, żeby ubliżać nieznanym ludziom na forach internetowych. Byłoby to pospolite prostactwo... gdyby nie ofiary śmiertelne. Kolejne morderstwa prowadzą do tajemniczej zbrodni z czasu wojny rosyjsko-japońskiej. Może się wydawać, że kryminalna intryga nie działa jak należy - każdy trup jest jak drogowskaz pozwalający wyłowić właściwą ścieżkę z labiryntu. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy tajemniczy zabójca zwariował? I stopniowo upewniałem się co do tego.
Przestępca działa głupio, łatwo zauważyć, że każda ofiara zamyka wokół niego pułapkę... ale on sam jakby tego nie zauważał. Wyglądało na to, że stracił zdolność do oceny rzeczywistości - takie zachowanie w pewnym sensie zaciekawiło mnie znacznie bardziej niż sama kryminalna zagadka: jeszcze nie wiedziałem, "kto zabił" a już zastanawiałem się, dlaczego działa tak nielogicznie. Nastrój historii sprawiał, że ta kwestia wydała mi się znacznie ważniejsza.
Na każdym kroku bohaterowie czują obecność tajemniczej Japonki, która wiek po swojej śmierci robi to, co robiła za życia: cicho dotrzymuje towarzystwa, zapewnia nastrój swoją osobą (przedstawioną na serii drzeworytów) i w jakiś sposób prowadzi ludzi do zachowania się zgodnie z zasadami. Tyle, że jedną z japońskich zasad jest harmonia między sposobem życia i zadowoleniem z niego... a inną zasadą: konieczność pomszczenia zbrodni. Japońska wyobraźnia nie zna pojęcia "przedawnienia", nastrój zapewniony przez zamordowaną gejszę jest dyskretnie niesamowity i niepokojąco tajemniczy, presja z jej strony wyraźnie wyczuwalna. Nie wiemy, czy to kwestia mistrzowskiego portretu tej dziewczyny, czy też czegos więcej.
Japończycy dobrze znają pojęcie gaki - głodnego ducha, który nie odejdzie, dopóki nie dokończy swoich ziemskich spraw i trwa niczym strzęp żywej osoby. Może tak trwać przez stulecia. W sprzyjających okolicznościach popchnie do działania odpowiednią osobę we właściwym kierunku... Ktoś odkryje tajemnicę, ktoś się wystraszy tego odkrycia... uruchomi się łańcuch zdarzeń - aż w końcu doprowadzi do czegoś nieoczekiwanego, bo nieodpokutowana zbrodnia ciąży sprawcy i jego potomkom. W japońskich tradycyjnych historiach o duchach powtarza się taki finał, którego do końca nie rozumieją sami bohaterowie, bo pełną wiedzę o faktach ma tylko patrzący z boku obserwator-czytelnik. Japończycy uwielbiają niedopowiedzenia w sztuce... Czy gejsza z drzeworytów jest głodnym duchem? Kto wie...
Tajemnica stuletnich obrazków popycha do działania rozmaitych ludzi, każdy działa zgodnie z własną logiką: jedni metodycznie odkrywają kawałki łamigłówki, inni powoli tracą rozum próbując im przeszkadzać. Jeszcze inni odgrywają swoją rolę nie wiedząc co robią.
I ta współczesna i ta stara zbrodnia splatają się znajdując finał, który może wydawać się nienaturalny, jeśli zapomnimy, że duchy zmarłych Japończyków mają zwyczaj potrzeć na współczesnych z miejsca swego spoczynku i delikatnie mieszać się do ich życia.
Jeśli głodny duch gejszy zamieszkał w serii portretów...
Jeśli morderca z przed stu lat odrodził się w swoim wnuku...
Jeśli dawna zbrodnia ciąży potomkom zbrodniarza...
Jeśli logika tradycyjnego kryminału nie jest jedyną dopuszczalną logiką...
Jeśli potrafimy odpowiedzieć na te pytania...
"Cień gejszy" nie jest historią do szybkiego przeczytania i zapomnienia.
Warto do niej wrócić i za każdym razem odnaleźć nowe odpowiedzi.
"Cień gejszy" to nie jest przypadkowa książka,podobnie jak poprzednie ksiażki autorki. Ma coś w sobie co przyciąga, a dodatkowo uczy. A znasz inne kryminały które mają w sobie te dwie cechy? Ja nie znam
OdpowiedzUsuń