Na szczęście udało mi się coś w tej dziedzinie osiągnąć a ostatnio skończyłem pracownię. Meble do niej to osobna pieśń, i opowiem o tym jak w "Nie kończącej się opowieści" czyli innym razem.
Na początku ściany były "ocieplone" przez poprzednich mieszkańców poprzez przyklejenie styropianu oklejonego tapetą. Nie mieliśmy sił tego ruszać, więc po prostu pomalowalismy ściany i tę tapetę.
Już odetchnęlismy z ulgą, gdy cała ta tapeta pod wpływem mokrej farby zjechała do połowy ścian. A styropian trzymał się w kupie dzięki niej, zatem zaczął się odchylać od pionu... i spadać. Po upadku styropianu było tak:
Cóż, trzeba było go wyrzucić. Potem Ilonka swoimi małymi łapkami zrobiła tynk strukturalny na ścianie... i malowaliśmy jeszcz raz.
Potrzebowaliśmy sporo półek na książki i takie tam... zdecydowaliśmy się na stary, dobry system półek magazynowych - bo to i mocne i całkiem ładnie wykończone... a do pracowni taki przemysłowy styl pasuje.
Tyle, że nie ma regałów magazynowych o głębokości 20 cm, więc wszystkie poziome elementu musiałem ciąć szlifierką kątową z tych długich... a potem skręcać śrubami... i regulować, żeby toto stało prosto. Niech Bóg ma w swej opiece wynalazcę elektrycznego śrubokręta, bo uczynił ten człek rzecz dobrą i godną błogosławieństwa.
W międzyczasie Ilonka pomalowała półki na rudo... tyle, że musiałem w każdej półeczce podciąć narożniki, bo inaczej przeszkadzały śruby łączące całość konstrukcji. Przy okazji urwałem sobie pazur piłą elektryczną trzymając piłę i deskę wbrew zasadom rozumu. Znak to, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, albowiem dawno temu mój tata stracił palec pokazując pracownikom JAK NIE NALEŻY trzymać drewna na heblarce. Lekcję zapamiętali dobrze, gdyż nikomu w jego firmie nie urwało palców - poza nim samym.
Ale zamilczmy o tym i przejdźmy do książek. Podczas gdy ja oddawalem się hedonistycznej przyjemności malowania "Małego Łeee!" - Ilonka przeniosła książki... odkurzając je wszystkie. Był to heroiczny wysiłek: zajęły 12m.kw. półek.
Potem długo montowałem mebelki do pracy, co jest zgoła osobną opowieścią... i wreszcie przedwczoraj wziąłem się za przenoszenie komputera.
Walczyłem z kablami niczym Laokoon i byłem blisko klęski... ale wreszcie się udało.
Mam pracownię.
I tylko jedna rzecz mnie nurtuje: do czego są te wszystkie zasilacze? Przecież dawniej one coś robiły? żarły jakiś prąd?
No i dobrze!
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu wkleiłam Wujka blog na swój blog i patrząc na częstotliwość ostatnich wpisów zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam - dobrze.
Blog nie wymarł.
A pracownia... Naprawdę godna pisarza i malarza.
Niech przynosi dobre owoce.
Ja zacząłem zanikać to i blog się zdezaktywował. Ale w najbliższym czasie się ruszy, z remnontu zostały mi tylko dwie grube rzeczy...
OdpowiedzUsuń