Świat się znowu trochę rozmoczył, zrobiło się ogólnie buro i w zasadzie fotograf ma w tej sytuacji dwa wyjścia... a nawet trzy - jeśli uznamy nie-wyjście z domu za pierwsze wyjście z sytuacji.
Wyjście drugie polega na podkręcaniu nasyceń fotki tak, że oczy patrzącemu wypadną.
Wyjście trzecie - to szukanie czegoś trochę kolorowego albo przynajmniej różniącego się od tła... ewentualnie szukanie obiektów burych i wymiętych w interesujący sposób.
Zawsze można tu liczyć na głóg.
O ile pada deszcz - krople wody dodadzą nieco blasku.
Jeśli nie pada - można użyć szeroko otwartej przysłony, fotografować pod światło i pograć kształtem.
Jak się bardzo postaramy - może złapiemy katar.
Głóg ma to do siebie, że na jednym krzaku występuje w bardzo wielu konfiguracjach i bez chodzenia zbyt daleko możemy znaleźć sporo interesujących form do ćwiczenia.
Lampa błyskowa pozwala czasami wydobyć kolor, ale to dość kapryśne narzędzie.
Ale fotografowanie to też rodzaj kaprysu, więc warto spróbować.
Zresztą każda rzecz wygląda ciekawie, jeśli ją trochę oszroni.
Warto też pomyśleć o wodzie i blikach światła na powierzchni.
Nawet szare deszczowe niebo stwarza pewne możliwości...
Oczywiście ryzykujemy połknięcie obiektu albo gałęzie w oku...
I na koniec najważniejsza rada:
pilnujmy, żeby podczas tych wszystkich eksperymentów pies nie umarł z nudów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz