Miało być ładnie i listopad miał się skończyć już w pod koniec grudnia... ale pogoda ma gdzieś ludzkie kalendarze i pokazuje nam, że nasze oczekiwania są niczym wobec Wszechpotężnej Natury, która jak chce - to nie zrobi zimy i już.
Tym sposobem nic nie wyszło z moich planów dotyczących śniegu i mrozu.
Komuś jednak plany wyszły i to niebanalne, bo budowlane.
Mianowicie boberki nad Sudołem powiększyły kilka tamek... a w efekcie - swoje kąpielisko. Woda rozlała się szeroko, zalała ścieżki... i nadała im specyficzny koloryt.
A ja, skoro chodzę tam na spacer z psem, to chcąc nie chcąc muszę się cieszyć błotkiem i wodą. No przecież nie będę płakał z tego powodu...
Zresztą - skoro idę boso, to woda raczej dodaje uroku miejscom.
Woda jest znakomitym tworzywem fotografii krajobrazowej.
Wszystko już przecież było na zdjęciach i fotograf poluje bardziej na nietypowy punkt widzenia niż na nowy obiekt.
Przede wszystkim świat przegląda się w lustrze wody z perspektywy, której bezpośrednio nie osiągniemy, chyba, że zmienimy się w żabę. Ale do tego potrzeba czarów a nie aparatu.
Przy ustawieniu pod słońce woda dodaje malarskie efekty i refleksy do zdjęcia, co znakomicie poprawia dynamikę całości.
A przy wyżach barycznych wprowadza kontrastujący nasycony błękit do ogólnej burości świata.
Poza tym odbicia w wodzie podwajają elementy fotografii, co nadaje jej wyrazisty rytm i symetrię... czyli złudzenie porządku.
O ile niebo jesienią bywa często zbyt mocne w porównaniu do ziemi i trudno czasami złapać je razem - to odpowiednio wyszukana kałuża rozwiąże taki problem.
Z tych wszystkich powodów - nie narzekam, jeśli na świecie jest mgła, woda i błoto. Byłoby gorzej, gdyby nie było aparatu.
Bobry wyświadczyły mi przysługę nie tylko fotograficzną - nie muszę czekać na lato, żeby się potaplać w kałuży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz