piątek, 31 stycznia 2014

Przepis na fotkę: korzystanie z ciśnienia

Ludzkość wynalazła już w pełni automatyczne aparaty i w tej dziedzinie nie będzie rewolucyjnej zmiany.
Jedno, co można zrobić to wynaleźć automatycznego fotografa.
Jestem za głupi, żeby zajmować się aż tak wypasioną inżynierią, ale może mogę coś zasugerować przyszłym wynalazcom.
Otóż automatyczny fotograf powinien kierować się pewnym optymalnym stosunkiem efektu i pracy koniecznej do jego osiągnięcia - czyli uzyskać fotografię miłą dla oka  bez wysiłku, wyobraźni i zbyt długiego łażenia po świecie.
Taki efekt zapewnia stosowanie zasad fotografii wyżowej, co przedstawię krótko na kilku przykładach.

Zasada nr 1.
Sprawdzamy prognozę pogody i nie wychodzimy z domu, jeśli nie będzie wyżu, bo i po co?


Zasada nr 2
Idziemy na pagórki i ustawiamy się bokiem lub tyłem do słońca. Fotografowanie pod słońce wymaga nieco wyobraźni i wyczucia. W terenie płaskim musimy coś wydobyć z krajobrazu... a nie o to chodzi, żeby się napracować.


Zasada nr 3.
Dzielimy kadr na pół albo na trzy. Jeśli koniecznie chcemy się wysilić - wybieramy jakiś element wystający ponad przeciętność.


Zasada nr 4.
Fotografujemy obiekty kontrastujące kolorystycznie.


Stosowanie tych zasad nie zapewni nam kariery fotografika, ale da trochę miłych dla oka obrazków, które lepiej wyglądają na ścianie niż portret zrobiony nam na imieninach kolegi o 3,45, kiedy alkoholu już nie było a kolega wziął aparat do ręki, bo myślał, że soczewka obiektywu to dno ostatniej pełnej butelki.

środa, 29 stycznia 2014

Mordor - czyli zabawy z mordą: nie-pięćdziesiąt twarzy nie-Greya ale za to nie 622 upadki Bunga

Człowiek czasami powinien zobaczyć, na co go stać, zmierzyć się z własnym JA, obejrzeć się chłodnym okiem.
Wyzwanie tym większe, im cieplej na dworze i trudniej nie tylko o jakiś chłód ale w ogóle o chęć do robienia czegokolwiek. Ale że ostatnio jest tak jakby zimno - rzuciłem okiem w ciepłe wakacyjne zdjęcia i trafiłem na ślad mojego heroicznego zmagania ze sobą.
Geneza tego starcia jest pozornie zwyczajna - podczas urlopu nie chciało mi się golić i dorobiłem sobie pożyteczną ideologię: eksperyment nad męską odpornością na brodę.
Cóż, nie wypadł imponująco, zarost mnie denerwuje i tyle. A poza tym rósł wolno - dość, by ujść za lumpa, za mało by ufryzować i udawać profesora. Ostatniego dnia urlopu stało się jasne, że ten numer nie przejdzie i potrzebuję nowej ideologii. Nie do brody, bo miałem jej serdecznie dość. Do zabawy...
Jako się rzekło na początku: ustawiłem się w różnych możliwych rolach życiowych aby odkryć, na co mnie stać.


Rola zarośniętego zbója wymaga wytrzymania z brodą. Odpada w przedbiegach, więc bez żalu sięgnąłem po drugą opcję: rycerz z bródką.



Usunięcie bokobrodów nie nadało mi rycerskiego wyglądu, zresztą i tak ich prawie nie było.
A zatem postawiłem na nową wersję...


Niestety - broda a'la szeryf z Nottingam z pamiętnego serialu z lat 80-tych nie nadała mi odpowiedniego wyglądu, co za tym idzie: nie warto walczyć o lukratywny urząd w XII-wiecznej Anglii. Fatalnie. Może próba przesunięcia się w czasie i przestrzeni do Francji muszkieterów?



Nic z tego. Broda za krótka i kostiumu brak. A morda pozostała zakazama i w tej sytuacji mogę liczyć na karierę zbójcy.


Próba ucywilizowania dała tylko okazję do zabawy z "znajdź 2 różnice". Oraz - według kodeksu karnego cara Aleksandra - szanse na 2 lata więzienia na podstawie podejrzanego wyglądu.



Recepta? coś ogolić i posłodzić całość uśmiechem. Efekt: chodu!



Próba radykalnego oddzielenia brody od wąsów nie dała mi nawet szans na rolę Koziołka Matołka.


Dalsze udoskonalenia przekonały mnie ostatecznie, że cap z kozią bródką to jeszcze nie Koziołek Matołek.


Prawdę mówiąc... kolejne cięcia tylko skłoniły mnie do porzucenia kariery w Pacanowie.


Rezygnacja z brody dała wersję z lekka socrealistyczną... ale posada wójta w "Ranczu" już jest obsadzona.


Pocieszyło mnie jednak odkrycie, że metodą docinania wąsów zaczynam kogoś przypominać... owszem, idiotę też... ale jakąś znaną postać...



Tylko że to miejsce też jest zajęte.
Na podstawie tego eksperymentu stało się jasne: kawały z brodą i manewry z brzytwą doprowadziły mnie do wniosku, że jedyną ścieżką kariery dla mnie jest moje PRAWDZIWE ja:

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Powrót bobrów

Opady śniegu i ogólna plucha obudziła mi ochotę na wspomnienia i postanowiłem pokazać tu kilka fotek z ładnych jesiennych dni.
A powód do ich zrobienia była taki:
Zrobiło się jakoś  tak słonecznie i nostalgicznie, ciepełko... i wybraliśmy się z Naną na spacerek. Oczywiście nad Sudół, zobaczyć, jak się mają bobrowe inwestycje. Przez całe lato ich budowle się rozpadały - ale od września dało się zauważyć pewne zmiany.
Po pierwsze na małym boisku LKS Tonianka podcięły drzewo.


A przy drugim drzewie ucięly niski konar, co zainteresowało Nanę.



Rozpoczęły poważne prace przy Drugiej Tamie, co najpierw zaowocowało podniesieniem poziomu wody i zdziczeniem okolicy...


... ale miesiąc później rzecz wyglądała już znacznie mocniej.




Okazało się, że po wakacjach wróciuły z nowymi siłami, bo zaczęły ciąć całkiem spore drzewa.





W każdym razie tego listopadowego dzionka nic nie zapowiadało, że ta okolica w grudniu będzie wyglądać tak:



Jak widac na drugiej fotce - woda rozlała się szeroko, aż w zarośla głogowe.


Nana była trochę zadziwiona... ale ona lubi badania i węszenie.


No, ale ja też nie narzekam. Lubię wodę.


sobota, 25 stycznia 2014

Kochany aparaciku - mam mokro.

Jak w tytule - jest mi mokro. W odróżnieniu od przedszkolaka - ja się z tego bardzo cieszę.
Żeby zobaczyć dzikie ostępy, bagna i zakamarki - trzeba włączyć telewizor. Jest to jednak rozwiązanie, które pozostawia trochę niedosytu a przerobienie własnego pokoju na puszczańskie ostępy bywa dość skomplikowane i zazwyczaj nieodwracalne.
W tej sytuacji rozwiązaniem najtańszym a wystarczająco dobrym jest poszukanie takich miejsc pod domem. Wbrew pozorom są obok każdego miasta a nierzadko w obrębie. Trzeba tylko wleźć tam, gdzie zazwyczaj nie włazimy. Najlepiej w pogodę, w jaką nikt przy zdrowych zmysłach nie chodzi na spacery
Wtedy każdy ugór nabierze dosyć egzotycznego wyglądu.


Mgła w tej sytuacji może bardzo pomóc - zasłoni bloki, salony samochodowe i podsunie wyobraźni rozmaite potwory czające się w strefie ograniczonej widzialności.



Dodatkowo na zdjęciach mgła odgrywa kapitalną rolę plastyczną: a mianowicie świetnie różnicuje plany.


Obiekty, które w normalnych warunkach byłyby oświetlone tak samo - we mgle są w różnym stopniu rozmyte, przez co odległości między nimi nabierają większego znaczenia a poza tym nie zlewają się  jednakowo zatartą  graficzną plątaninę gałęzi i tła.


To wszystko sprawia, że bobrowy staw wydaje się znacznie większy, bo ciągnie się jak okiem sięgnąć... dzięki temu, że we mgle nie sięgamy okiem zbyt daleko.


Kombinacja wody, mgły różnicującej plany, odbić i krzewów pozwala uzyskać obrazek dość tajemniczy i pełen intrygującej głębi... chociaż w ładny dzień to wszystko wygląda jak kupa błota i patyków nad kałużą.


No ale powiedzmy sobie jasno: bobry budują groble wokół swoich stawów po to, żeby mieć wodę tam, gdzie chcą a nie po to, żeby zadowolić nasze wyobrażenia architektoniczne.


Jak się ludziom nie podoba - mogą otynkować swoje tamy z błota, prawda?


Przy okazji podglądania bobrowej inżynierii zauważyłem interesujący efekt uboczny.


Jak widać - kiedy boberki puszczą wodę w okolicę, to trafia ona również do mysich i szczurzych nor. Naturalnie pierwotni lokatorzy wynoszą się jak się tylko zrobi wilgotno... ale powiedzmy sobie szczerze: to nie ludzie wynaleźli zalewanie sąsiadów w bloku.









czwartek, 23 stycznia 2014

Kwestia zamku

Rysuję przygody rycerzyka Piotrusia i co trochę spotykam dość frapujące problemy.
Na przykład: jaki jest zameczek Piotrusia?
Disneyowski ale nie przesadzony?
Bardziej podobny do małych zamków w Małopolsce?

Rozbujany?

Ciag dalszy nastąpi...

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Lanie wody na zdjęciach, czyli fotograf boso i we mgle.

Miało być ładnie i listopad miał się skończyć już w pod koniec grudnia... ale pogoda ma gdzieś ludzkie kalendarze i pokazuje nam, że nasze oczekiwania są niczym wobec Wszechpotężnej Natury, która jak chce - to nie zrobi zimy i już.
Tym sposobem nic nie wyszło z moich planów dotyczących śniegu i mrozu. 
Komuś jednak plany wyszły i to niebanalne, bo budowlane.
Mianowicie boberki nad Sudołem powiększyły kilka tamek... a w efekcie - swoje kąpielisko. Woda rozlała się szeroko, zalała ścieżki... i nadała im specyficzny koloryt.
A ja, skoro chodzę tam na spacer z psem, to chcąc nie chcąc muszę się cieszyć błotkiem i wodą. No przecież nie będę płakał z tego powodu...
Zresztą - skoro idę boso, to woda raczej dodaje uroku miejscom.
Woda jest znakomitym tworzywem fotografii krajobrazowej. 
Wszystko już przecież było na zdjęciach i fotograf poluje bardziej na nietypowy punkt widzenia niż na nowy obiekt.


Przede wszystkim świat przegląda się w lustrze wody z perspektywy, której bezpośrednio nie osiągniemy, chyba, że zmienimy się w żabę. Ale do tego potrzeba czarów a nie aparatu.


Przy ustawieniu pod słońce woda dodaje malarskie efekty i refleksy do zdjęcia, co znakomicie poprawia dynamikę całości.


A przy wyżach barycznych wprowadza kontrastujący nasycony błękit do ogólnej burości świata.


Poza tym odbicia w wodzie podwajają elementy fotografii, co nadaje jej wyrazisty rytm i symetrię... czyli złudzenie porządku.


O ile niebo jesienią bywa często zbyt mocne w porównaniu do ziemi i trudno czasami złapać je razem - to odpowiednio wyszukana kałuża rozwiąże taki problem.
Z tych wszystkich powodów - nie narzekam, jeśli na świecie jest mgła, woda i błoto. Byłoby gorzej, gdyby nie było aparatu.
Bobry wyświadczyły mi przysługę nie tylko fotograficzną - nie muszę czekać na lato, żeby się potaplać w kałuży.